W drodze z Łeby do rodzinnego Mazowsza moja ukochana Sową zajechała ze swoim Jasiem i ich psem Polą do So :)
Objadłam się gofrów i makaronu, opiłam się piwa i naśmiałam z wielu rzeczy, z których nie należy się śmiać :)
To np. wydało nam się niebywale śmieszne :)
Całowanie ryby też :)
j.w. :]
W Puzonie, z serii "weźmy tę czerwoną lampkę i zróbmy sobie z nią zdjęcie"
W darze od Sowy dostałam bransoletkę z automatu z kulkami i cukierki lukrecjowe. Najobrzydliwszą rzecz, jaką kiedykolwiek miałam w buzi :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
7 komentarzy:
oj chyba nie:P
Spróbuj lukrecjowego cuksa, się przekonasz :P
Jestem pewien, ze mialas bardziej oblesne rzeczy w paszczy :)
No i czemu nit mi nie wierzy :>
Ewa, bo każdy mierzy swoją miarką. Pewnie takimi lukrecjami to oni przegryzają NAPRAWDĘ obleśne rzeczy. :)
Bardzo fajnie było się z Tobą spotkać. Już knuję, jak i kiedy się znów zjawić na Pomorzu. :)
no wlasne, sowa, kazdy mierzy swoja miarka:P
anonimowy - sęk w tym, że dla mnie obleśniejszy od lukrecji jest na przykład kisiel, budyń, etc. - bo ja lubię lukrecję na wskroś i przestrzał
Prześlij komentarz