Z podstawówki najlepiej pamiętam to uczucie w niedzielę wieczorem, gdy okazywało się, że na jutro na pracę technikę potrzebuję miedzianego drutu, tektury falistej i kalarepy.
Oczywiście powiedziałam o tym rodzicom za późno o kilka dni i była wielka niedzielna awantura.
Odkąd pamiętam, miałam problem z robieniem czegoś na czas, dlatego kogo może dziwić, że dziś publikuję zdjęcia z zeszłomiesięcznego urlopu?
Zakładając, że ktoś czyta mój blog.
W trakcie tego wyjazdu na narty potłukłam się strasznie i dostałam zakwasów. Głównie przez grę w ping-ponga i upadek ze schodu (dość kompromitujący).
W tak pięknej górskiej miejscowości delektowaliśmy się tym, co w niej najlepsze:
Imprezami w górskiej chatce.
I regionalnymi specjałami.
Znana ze swojego uwielbienia dla sportów zimowych niemal nie schodziła z nart.
dowód:
Piękne widoki, wyłączony budzik, oscypek z żurawiną... Wszędzie dobrze.
Ale w domu najlepiej.
Pomarańczowa plama z cyferkami? Oh nie, to marzec według Tylkowskiego i mojego super aparatu ;)
środa, 7 marca 2012
Subskrybuj:
Posty (Atom)