piątek, 6 kwietnia 2012

Hipnoza nie działa

Największa wielkanocna porażka?



Gdy zapomnisz zasiać rzeżuchy wystarczająco wcześnie, by zdążyła wyrosnąć na czas.


Próbuje ją wystawiać na słońce, chuchać i dmuchać, przez krótki czas próbowałam nawet hipnozy. Rzeżucha dość konsekwentnie odmawia wyrośnięcia w ciągu jednej doby.

Jutro przyjeżdża do mnie mama i może brak rzeżuchy odwróci jej uwagę od unoszącej się wszędzie sierści.
I pierwsze święta w moim domu będą mogły się zacząć :)

środa, 7 marca 2012

Reminiscencje

Z podstawówki najlepiej pamiętam to uczucie w niedzielę wieczorem, gdy okazywało się, że na jutro na pracę technikę potrzebuję miedzianego drutu, tektury falistej i kalarepy.
Oczywiście powiedziałam o tym rodzicom za późno o kilka dni i była wielka niedzielna awantura.

Odkąd pamiętam, miałam problem z robieniem czegoś na czas, dlatego kogo może dziwić, że dziś publikuję zdjęcia z zeszłomiesięcznego urlopu?

Zakładając, że ktoś czyta mój blog.



W trakcie tego wyjazdu na narty potłukłam się strasznie i dostałam zakwasów. Głównie przez grę w ping-ponga i upadek ze schodu (dość kompromitujący).


W tak pięknej górskiej miejscowości delektowaliśmy się tym, co w niej najlepsze:


Imprezami w górskiej chatce.

I regionalnymi specjałami.




Znana ze swojego uwielbienia dla sportów zimowych niemal nie schodziła z nart.

dowód:



Piękne widoki, wyłączony budzik, oscypek z żurawiną... Wszędzie dobrze.


Ale w domu najlepiej.


Pomarańczowa plama z cyferkami? Oh nie, to marzec według Tylkowskiego i mojego super aparatu ;)

czwartek, 2 lutego 2012

Lampiony

Kojarzycie te lampiony, które należy podpalić, one wypełniają się ciepłym powietrzem i wtedy unoszą się w powietrzu niosąc życzenie do nieba?

Otóż to tak nie działa.
Nasze od razu spadły na śnieg, zgasły i się podarły.



Ale z pewnością spełniły marzenia Bolutka.


I przyszedł luty, a z nim nasz urlop, minus milion stopni i moje przeziębienie.

W sobotę jedziemy do miasta rodzinnego Edyty Górniak, a stamtąd już tylko wyżej i wyżej, aż spotkamy Adama Małysza, hej!

sobota, 14 stycznia 2012

Chorobowe

Nigdy do tej pory nie byłam na chorobowym, więc nie wiedziałam, jak to jest.
Dlatego miałam cały ten dzień zaplanowany.

Segregowanie ubrań (noszę; nie noszę, ale będę nosić; nie będę nosić, ale nie wyrzucę; wyrzucę, więc położę tutaj), segregowanie przepisów (zrobię; zrobiłam i było niejadalne; nie zrobię, ale poudaję, że zrobię) i mycie podłóg.
Otóż w myśl zasady "zawsze wszystko jest inaczej" rzeczywistość okazała się różnić od moich wyobrażeń.


Gdy tylko nie leżałam obłożona chusteczkami i kotami, inhalowałam się z kocem na głowie.



Cały dzień spędzony tylko z kotami dał mi możliwość obserwacji tego, co zazwyczaj robią, gdy my jedziemy do pracy.




Okazuje się, że jeśli nie wchodzą na parapety i regały, nie zjadają lampek choinkowych, to po prostu śpią.

Czytałam kiedyś, że koty wyczuwają chore miejsce u człowieka i właśnie na nim siadają. To chyba prawda, bo gdy chciałam skorzystać z kompa, Bianka usiadła między moją twarzą, a laptopem. Mogłam jedynie sięgnąć po telefon.



I tak o. Ja tu sobie choruję, a w tym czasie zmieniła się pora roku:


środa, 11 stycznia 2012

Top model

Pewnego dnia siedziałam i nie wiedziałam, co zrobić. Wtedy to postanowiłam, że Bolutek weźmie udział w fotograficznym konkursie piękności.
Jedyne, czego potrzebowałam, to dobre zdjęcie.


Każdy, kto ma zwierzę, które nie jest patyczakiem, wie, jak trudno jest zrobić mu zdjęcie.

Oczywiście znacznie łatwiej byłoby, gdyby Boluś zechciał w jakikolwiek sposób współpracować, jednak on miał swoje plany na ten wieczór...









Pegaz był bardzo pomocny i zaangażowany



W końcu jednak nawet i Bolo padł ze zmęczenia, co ja resztą sił wykorzystałam:






Na moim podium są dwa pierwsze miejsca :)

sobota, 7 stycznia 2012

Chinchilla's night

Poznajecie te słodkie wielkie chomiki z ogromną głową i mikrołapkami?

To szynszyle A., która pięknie śpiewa!


Razem z Michałem zaprosili nas do siebie na wieczór, który okazał się być wieczorem latino :)

Po pierwsze, szynszyle:




Po drugie pyszna szama, niemal meksykańska i na ciepło :)


Po trzecie heyah banana, którą w nocy po powrocie nazwałam na Facebooku "hyeah bannah", co może świadczyć o tym, jak hojną barmanką jest A.,która pięknie śpiewa. (Przepis jest dziecinnie prosty, do kieliszka o wyglądzie wysokiej próbówki wlewacie sok bananowy, a potem delikatnie dolewacie wiśniówkę - pierwsze 4 jeszcze wychodzą ;) )


Po czwarte: jako osoby, które głęboko cenią sobie również strawę duchową, pograliśmy w super grę karcianą Hawana, aż do momentu, w którym wygrałam.


Były również szalone pląsy w wykonaniu A. i moim, które zawstydziłyby samą Beyonce, gdyby tylko tego wieczoru znalazła się na Kamiennym Potoku w Sopocie.

Ale z pewnością zawstydziły Pegaza i Michała, którzy byli dość zażenowani.

I jeszcze na koniec coś z cyklu 'Najlepsza rzecz na świecie':


śrubokręt dla Barbie!!!!

I Bąbel zaraz po tym jak mnie ugryzł, jeszcze przed tym jak próbował uciec.


środa, 4 stycznia 2012

Przeprowadzka

Jednym z najtrudniejszych momentów zeszłego roku była przeprowadzka.
Gdy przyjechałam do mojego nowego domu i dostałam klucze, wcale nie miałam ochoty skakać z radości i otwierać szampana (nie lubię szampana).
Miałam ochotę siąść na podłodze i się rozpłakać.

Z pewnością nie pomógł fakt, że poprzedni właściciele wykręcili nawet żarówki zostawiając smutno wiszące kable z sufitu.

Ludzie mówili mi, że wszystko z czasem jakoś się ułoży. Ale trudno było wtedy to uwierzyć.

Nie było łatwo. Jednak daliśmy radę dzięki pomocy Sh. i A., którzy cały tydzień wbijali się w stare ciuchy i pomagali nam w remoncie. Dzięki czemu (a także Ikei, którą kocham) czuję się tu jak w domu.
Dużo dało także ściągnięcie gazet z okien.
To lecimy.

Before:



After:




Before:




After:



Jest jeszcze masa (masa) rzeczy do zrobienia. Choćby trzeci pokój, który nazywam (żeby zdenerwować Pegaza) dziecięcym. Gdy ludzie chcą go zobaczyć, mówimy im, że zamek w drzwiach się popsuł.
Karnisz do powieszenia, wycieraczka do kupienia, połowa okna do umycia...

Ale teraz wiem, że wszystko z czasem się jakoś ułoży.

niedziela, 1 stycznia 2012

Sylwestrowo

Ostatni wieczór roku spędziliśmy chyba w najlepszym możliwym miejscu - u Sh. i A. w domu, gdzie z 6. piętra oglądaliśmy fajerwerki z całego miasta i trudno było zdecydować, czy patrzeć na Niedźwiednik, Oliwę, Nowy Port czy może na Morenę.
Z tego miejsca chciałabym serdecznie podziękować wszystkim za to, że zapłacili miliony monet za sztuczne ognie, byśmy mogli sobie na balkonie mieć taki piękny pokaz ;]




Jak zwykle nasze spotkanie było okazją do intelektualnej rozrywki.
Tym razem do zabawy w "Kim jestem?"



A teraz niespodzianka dla wiernych czytelników (jesteście tam w ogóle?):




















Mamy styczeń :)