Chodzi o to, że wzięłam ze sobą aparat mojej A., w którym coś jest poprzestawiane w opcjach.
I dzięki temu wszystkie zdjęcia wyszły niebieskie.
Niebieski był kot jedzący trawę.
Niebieskie były łabędzie.
Ja byłam niebieska.
Morze też było niebieskie.
Ale weekend był super i zawsze jest tak, gdy się dobierzemy razem z moją Mamą.
Porażka fotograficzna bardzo dobrze tłumaczy to, dlaczego to nie ja ale Sh. miał dziś wieczorem wernisaż swoich fotografii w Operze Bałtyckiej.
Tu na zdjęciu totalnie zawstydzony i skrępowany Sh.
Kilkakrotne wymienienie jego nazwiska i występ publiczny z kwiatami w ręku były dla niego tak ciężkie, że czym prędzej zabrał wszystkich do Cafe Szafa w Gdańsku, gdzie świętowaliśmy jego sukces i śpiewaliśmy "We are the world".
I piętnuję wszystkie imprezy odbywające się w niedzielę... Nawet nie chcę myśleć, co to będzie, jak mi budzik zadzwoni za 5 godzin.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
7 komentarzy:
A u mnie wszystko jest zielono-rozowe. I nie ma polskich liter ;)
uwielbiam niebieski...
niebiesko sielsko, anielsko, więc jest gut :>
Niebieski jest taki "twarzowy"...i sielsko-anielski.
Piękne zdjęcia.
kiedy wbijesz na Śląsk, laska?
czerwone paznokcie?;)
Zawsze :)
Prześlij komentarz