Można nie lubić Justyny Steczkowskiej. Za to, że ma takie fantastyczne nogi, które kręcą M. i tak idealne sztuczne piersi. I że jej włosy wyglądają tak, jak moje nigdy przenigdy nie zdołają.
To są dobre, mocne argumenty przeciwko niej.
Niestety wszystkie są nic niewarte, gdy ona wyjdzie na scenę i zacznie śpiewać. Można jej nie lubić, ale nie można nie przyznać, że ma genialny głos.
(Ok. Tomek chłopak z sąsiedztwa w ramach "prawdziwy rock skończył się, gdy Kurt Cobain umarł", jako jedyny może. Chociaż już nie pamiętam dokładnie naszej rozmowy i nie wiem, co rock ma do Justyny)
I to był mój wieczór pożegnalny z Kateriną, która jutro po niemal sześciu latach w Trójmieście wyprowadza się do Warszawy, żeby machać mi do kamery, gdy będą nagrywać Dzień Dobry TVN.
Od dwóch tygodni śpię po 6 godzin. I co, można?
Można.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Daj mi chwilę... Koncert był niesamowity, do wczoraj należałam do grana ludzi, którzy nie mieli zdania o Steczkowskiej - jest, bo jest i tyle. Dziś jest inaczej.
Dziękuję za ten 'niezapomniany' wieczór. Dla mnie był piorunujący!
Czekam na filmik ze sklepu zoologicznego:) "to ty?" haha
Ja o Steczkowskiej mam złe zdanie. Może jakiś tam głos ma, ale nic zachwycającego.
Prześlij komentarz