wtorek, 1 września 2009
Bardzo długi post o bardzo krótkim weekendzie.
Chociaż ten weekend trwał jakieś pół godziny, to jak się okazuje, całkiem sporo się działo.
Przyjechał Pegaz. I chociaż Bianka była przekonana, że przyjechał tylko do niej, po to, by ją przez trzy dni głaskać, to przyjechał w zupełnie innym celu.
Przyjechał upiec ze mną 12 babeczek.
Pojeździć na rowerach.
Zjeść sopockiego gofra.
Zrobić wiochę w Almie robiąc "oooOOOooo" za każdym razem, gdy zobaczyliśmy coś smacznego.
(tu suszone morele nadziewane migdałami i zatopione w miodzie)
W konkursie na "Coś, czego nigdy nie kupisz" zwyciężyła jedna czarna trufla w słoiczku wielkości paznokcia za 99 zł :)
Przyjechał także po to, by siedzieć ze mną na terenie Stoczni Gdańskiej na trawie, pod gwiazdami, gdzie Ennio Morricone dyrygował orkiestrą i chórem specjalnie dla nas.
Dzisiaj Pegaza już nie ma. Ale za to jest wrzesień:
Ja odsypiałam u mojej A. ten najkrótszy weekend świata.
A Bianka oczywiście ze mną.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
6 komentarzy:
Ej, marudo, nie najgorszy ten weekend! Gdzieś ,,pomiędzy'' pewno i głaskanie się trafiło...
ja tam Ci zazdroszczę miłoego weekendu, bo jak człowiek kompletnie nie ma czasu patrzeć na zegarek, znaczy to, że dobrze mu się żyje :) pozdrawiam
Znaczy prawdziwy przyjaciel!
Bardzo miły ten weekend Wam wypadł.
oj ziom, ja miałam weekend zajeżdżania ludziom drogi w najbardziej chamskie ze sposobów :)
a ja ciągle czekam na zdjęcia brunona, które zrobiłaś będąc u mnie ostatnio :-)
Bo Bianusia stworzona do zagłaskania.
Prześlij komentarz