Cokolwiek robią - robią to najlepiej. A wszystko, co robią, jest najlepsze na świecie.
Więc byłam na Openerze.

I Pegaz był ze mną.

Na zlot żaglowców przyjechała Sowa ze swoimi znajomymi, więc w czwartek wieczorem uskutecznialiśmy małą integrację na polu namiotowym, na które wkradliśmy się z Pegazem używając naszych supermocy (wejściówek znajomych Sowy).
A nad ranem łapaliśmy na bosaka wschód słońca.

Aż przechyliliśmy horyzont.

Myślę, że we dwójkę ustaliliśmy standardy Super-Śniadania.
I wyzywam każdego na pojedynek na śniadania, bo nie wierzę, że ktoś kiedyś miał lepsze, od tamtego naszego na kocyku nad morzem.

Skoro już kupiliśmy bilety, to zahaczyliśmy o gdyńskie lotnisko i Openera, gdzie spędziliśmy 80% czasu stojąc w przeróżnych kolejkach a ja rozleciałam się na kawałki na koncercie Mobiego.

Poszliśmy na kino letnie na molo na "Slumdoga", gdzie po tym, jak wszyscy rozsadowili się wygodnie na leżakach, lunął deszcz. Na miejscu została tylko dwójka chichrających się superbohaterów zakryta folią i pijąca najpaskudniejsze wino na świecie z plastikowych kieliszków.

Razem tapetowaliśmy mój pokój, przy czym o mało co nie doszło do rękoczynów :)

Dziś Pegaza już nie ma i nie mam już supermocy.