wtorek, 8 grudnia 2009

Weekend

Weekend zaczął mi się w piątek wieczorem, gdy Pegaz nie poznając mnie, minął mnie na dworcu.
Potem pojechaliśmy do kina na "2012", by obejrzeć 30 minut świetnych efektów specjalnych poprzerywanych nadętymi dialogami, absurdalną fabułą i niedorzecznym scenariuszem.


Poszliśmy z całą bandą moich ludzi do Koliby, gdzie odbyła się impreza tego roku z kumulacją alkoholu, dobrej muzyki, tańca na stole i alkoholu.

I Pegaz uparł się, że jest Michaelem Jacksonem i że nie odda tego kapelusza.



Potem było mnóstwo mniej lub bardziej nadających się do opublikowania wydarzeń, aż pojechaliśmy na kręgle, gdzie dałam mu ze sobą wygrać, żeby mu nie było przykro. Bo takie już mam dobre serce i nic na to nie poradzę.

Dziś skończył się mój weekend, bo Pegaz właśnie dojeżdża do domu.
I muszę spalić ten kapelusz.

4 komentarze:

zgaga pisze...

Wyszłaś z kina? Mnie się nie zdarzyło... Choć miewałam chęć...

Sowisko pisze...

ja zrozumiałam, że 30 minut filmu było z efektami, a reszta do dupy :)

Joanna K.-P. pisze...

Przepraszam, ale jakim prawem chcesz spalić kapelusz, który osobiście podarowałam Pegazowi?

Neskavka pisze...

Popieram Joannę!
Kapelusz jest piękny!