Jednak dzień rozłąki nadszedł i musieliśmy oddać Adasia do jego domu. Ale po kolei.
Początkowo Adamowi bardzo zależało na konfrontacji z Bianką, której chęci na to samo były mniej więcej takie:
Jako że znana jestem z wpadania na dobry pomysł, postanowiłam na takiż wpaść.
Pamiętacie, co działo się w przedszkolu, gdy nie chcieliście jeść wątróbki? Niektóre panie przedszkolanki niezaznajomione z dwudziestowieczną myślą pedagogiczną próbowały różnych środków.
Ja też.
Efekty były takie sam jak przy połączeniu rozpłakanego przedszkolaka i wątróbki.
Odpuściłam zatem, jednak Adaś powalczył jeszcze trochę.

Bez efektów.

Resztę pobytu u nas piękny roczny burman spędził na zrzucaniu różnych rzeczy z blatów, stołu i półek. Jak się okazało dopiero po jego wyjeździe, także na odgryzaniu nogi mojemu piernikowemu reniferowi z choinki.
Adaś odjechał, Pegaz się z tym pogodził i tak o... wróciła nasza codzienność.
